galicja i północna portugalia

Galicja i północna Portugalia, co zobaczyć, co zjeść – cz. 1

Galicja i północna Portugalia, co zobaczyć, co zjeść i jak kształtują się koszty podróży.

Nie będzie tu listy zabytków, które wypadałoby zwiedzić, ani obszernych historii miast, bo to znajdziecie w Wikipedii. Bedą miejsca i wrażenia. Pewnie nie każde z nich okaże się warte poświęconego czasu. Każdy z nas patrzy na świat swoimi oczami i przez pryzmat własnych doświadczeń, zachwycając się czymś innym. Byliśmy w wielu miasteczkach, poczuliśmy klimat, skosztowaliśmy smaków Galicji i Portugalii. Po ośmiu bardzo intensywnych dniach mamy ogromny niedosyt i apetyt na więcej. Jeśli myślicie o wycieczce do Galicji i północnej Portugalii, nie wahajcie się. Warto kupić bilet do Porto, wynająć samochód i ruszyć na północ. Odkrywajcie nowe miejsca, zaplanujcie własną trasę. Nasza relacja z podróży – mini przewodnik okraszony dużą ilością zdjęć i filmików – może Wam w tym planowaniu pomóc.

 

 

Tekst zawiera dużo zdjęć i krótkich filmików, podzieliliśmy go na dwie części. Żeby przejść do kolejnego felietonu kliknij TUTAJ.

Galicja i Portugalia – część pierwsza:

Pierwszy przystanek Apúlia

Dzień drugi. Barcelos, Viana do Castelo, Vigo

Dzień trzeci. Galicja – Pontevedra, plaża La Lanzada, o Grove, Santiago de Compostela, Cee

Santiago de Compostela

Dzień czwarty. Wybrzeże Śmierci – Costa da Morte (Costa de La Muerte)

Przylądek Fisterra (Cabo Fisterra, Cabo Finisterre)

A Coruña

Galicja i Portugalia część druga

W kwietniu 2023 roku ruszyliśmy na północ Hiszpanii i Portugalii.

Nasze ośmiodniowe wiosenne wakacje. Bilety Warszawa-Porto-Warszawa kupiliśmy miesiąc wcześniej w Wizz Air. Koszt trochę ponad 3500 zł za 3 osoby. Jeśli kupujecie z większym wyprzedzeniem i zwracacie uwagę na promocje, nie ograniczają Was terminy wakacji, na pewno uda się to zrobić taniej, tym bardziej, że w tzw. „tanich liniach” dopłacacie za mnóstwo rzeczy i udogodnień – rezerwację miejsc, odprawę na lotnisku (jeśli nie zrobicie jej online) i właściwie za każdy rozmiar bagażu. Choć z drugiej strony, 1200 zł za osobę w obie strony nie jest specjalnie wygórowaną ceną. Do podróży mieliśmy kilka tygodni, więc obiecaliśmy sobie, że szczegółowo zaplanujemy trasę i przystanki, ale skończyło się jak zwykle. Nie opracowaliśmy trasy, nie zabukowaliśmy hoteli, jedynie spisaliśmy z przewodnika kilka lokalizacji, w których chcielibyśmy się znaleźć (przewodniki często mają to do siebie, że pięknie podkolorowują miejsca, które zupełnie nie są warte uwagi, a omijają te zachwycające). Zarezerwowaliśmy samochód i nocleg na pierwszą oraz dwie ostatnie noce (o tym dalej). Resztę pozostawiliśmy wyobraźni, nastrojowi danego dnia i planowaniu spontanicznemu.

Samochód wynajęliśmy na lotnisku w Porto w Thrifty. Okazyjny wynajem przez Booking nie był aż tak okazyjny, bo do ceny doszło dodatkowe ubezpieczenie, zdejmujące z nas całkowicie odpowiedzialność za jakiekolwiek uszkodzenia auta. Wynajem Peugeot 2008 na 5 dni miał kosztować 850 zł, kosztował dwa razy więcej. Ustalmy – to jest cena spokoju, którą warto zapłacić, żeby zdjąć z siebie stres w przyszłości. Zazwyczaj nic się nie dzieje, więc taki wydatek traktujemy jako stratę, ale pomyślcie, jak ucierpiałby Wasz budżet, gdybyście znaleźli się w niesprzyjających okolicznościach, a potem pokrywali z własnej kieszeni naprawę po stłuczce, zarysowaniu itd. Zasady wypożyczenia aut mogą się różnić, więc bądźcie czujni i czytajcie to, co napisano drobnym drukiem:)

Lotnisko w Porto nie jest duże. Nie czekaliśmy długo na bagaż. Po przylocie kierujecie się do wyjścia, tam podjeżdżają busy, które zabierają Was do wypożyczalni samochodów. Busów jest kilka, oznaczonych logotypami różnych wypożyczalni, więc zwróćcie uwagę, do którego wsiadacie. Kierowca busa ma na liście Wasze nazwisko i sprawdza, czy Wy to naprawdę Wy (podczas rezerwacji samochodu podajecie swój numer lotu) i zawozi Was do miejsca, gdzie dopełnicie formalności, odbierzecie samochód, a potem go zwrócicie.

Pierwszy przystanek Apúlia

Z lotniska pojechaliśmy do Apúlii – małego miasteczka nad oceanem. To był nasz pierwszy przystanek w drodze do Galicji – tej części Hiszpanii, którą pragnęliśmy zobaczyć. Dlaczego właśnie do Apúlii się kierowaliśmy? Bo to niespełna 40 km z lotniska i nad samym oceanem. Zależało nam na tym, żeby odetchnąć po podróży i zebrać siły na drugi dzień, który często w naszym wydaniu bywa kryzysowy. Zaraz powiemy wam, dlaczego. Sam lot z Warszawy do Porto trwa 4 godziny, do tego dochodzą co najmniej 2 godziny na lotnisku i formalności związane z wypożyczeniem samochodu. Bezpieczniej było odpocząć przez chwilę, niż kierować się prosto do Hiszpanii, co oczywiście mieliśmy w pierwotnych planach, wykreowanych pod wpływem emocji zaraz po kupieniu biletów na samolot.

 

O co chodzi z dniem kryzysowym w podróży?

Drugiego dnia rzucamy się dosłownie na wszystko, fundujemy sobie wrażenia tak intensywne, pokonujemy tak duże odległości (samochodem i na piechotę albo tylko na piechotę, jeśli zwiedzamy miasta), że dosłownie się przegrzewamy.  Zachowujemy się tak, jakby to wszystko miało nagle zniknąć. Trzeciego dnia łapiemy oddech i zwiedzamy spokojniej, delektując się widokami, smakami, ciszą. Inaczej mówiąc, zwalniamy i rozpoczynamy wakacje. Odpowiedzialność za to biorę na siebie (to pisze Beata) – to wynika z mojego charakteru i za każdym razem, z każdym wyjazdem, obiecuję, że przy kolejnym wyjeździe zwolnię obroty. Kiedyś mieliśmy też mini kryzysy zaraz po przyjeździe na miejsce. Były związane z tym, że przez wiele godzin nie jedliśmy wartościowego jedzenia (przelot, droga z lotniska), a potem uparcie szukaliśmy knajpy, w której zjemy dobrze. To szukanie mocno odbierało nam energię i osłabiało decyzyjność. Finałem były sprzeczki i dokonywanie najgorszych możliwych wyborów żywieniowych. Teraz nie czekamy, aż poczujemy głód. Wpadamy na niewielką przekąskę czy kanapkę do knajpki, którą znajdziemy nie dalej niż 10 minut od hotelu albo kupujemy coś szybkiego na lotnisku, jeśli jest oddalone od miasta. Dopiero później planujemy dalsze kroki.

Portugalska kolacja

Wracając do tematu, nocleg w Apúlii dla 3 osób kosztował nas 350 złotych. Mieliśmy pokój ze śniadaniem w CMB Guesthouse (miejscówka godna polecenia, uroczy klimat rano – śniadanie jest serwowane na ostatnim piętrze budynku, w którym jest dosłownie kilka apartamentów do wynajęcia. Śniadanie przygotowuje Pani opiekująca się tym mini hotelem. Rano, specjalnie dla kilku czy kilkunastu osób szykuje sery, wędliny, sok, kawę i domowe ciasto. Nie spodziewajcie się dużego wyboru dań, nie o to tu chodzi. Liczy się to, że wszystko podane jest z sercem, uśmiechem, łagodnością, prawdziwą gościnnością (podczas tego wyjazdu mieliśmy szczęście być w jeszcze jednym takim miejscu i takie poranki tworzą najwspanialsze wspomnienia). Z tarasu jest widok na ocean, to taki bonus. Tę rezerwację zrobiliśmy przed wyjazdem, tradycyjnie przez Booking. Pozostałe noclegi rezerwowaliśmy z trasy przez apkę.

 

sniadanie apulia

 

Kolację zjedliśmy w Manjar da Praia. Czy mogliśmy trafić lepiej? Raczej nie. Dania były proste, ryby i owoce morza tak świeże i tak dobrze przyrządzone, warzywa idealnie ugotowane, a wino lekkie, młode, domowe, że naprawdę nie sposób wymarzyć sobie lepszej kolacji powitalnej. Tak na marginesie. W takich miejscach spróbujcie specjałów proponowanych przez obsługę i zamówicie domowe wino (vinho da casa branco – białe albo tinto – czerwone), nie ma co testować win w butelkach, te kupicie sobie w sklepie. Zjedliśmy grillowane owoce morza – łososia, sardynki (sardinhas assadas – tych w Portugalii trzeba spróbować), kalmary, krewetki. Z nawiązką zaspokoiliśmy zapotrzebowanie na kwasy Omega-3 i białko. Oprócz ryb i owoców morza były ziemniaki, warzywa na parze, oliwki, sałatka, a nawet ser na przystawkę. Zdecydowanie ponadprogramowe porcje dla naszej trójki, to był zestaw dla czterech, lubiących zjeść, dorosłych osób. Wypiliśmy wodę i wino. Za wszystko zapłaciliśmy 54 euro (240 zł).

 

Dzień drugi. Barcelos, Viana do Castelo, Vigo

Drugi dzień naszej wyprawy wypadł w sobotę wielkanocną. Po śniadaniu w Apúlii ruszyliśmy do Barcelos. To stamtąd pochodzi słynny portugalski kogut Galo de Barcelos. Według miejscowej legendy galicyjski pielgrzym, który znalazł się w tych okolicach, został oskarżony o kradzież (inne źródła podają, że o zabójstwo) i skazany na śmierć przez powieszenie. Przed wykonaniem wyroku miał prawo do wygłoszenia mowy obronnej przed sędzią, który właśnie szykował się do zjedzenia na obiad pieczonego koguta. Pielgrzym nie miał pomysłu na swoją przemowę, naprędce wymyślił więc, że jeśli jest niewinny, to kogut zapieje. Domyślacie się, że kogut z półmiska ożył i zaczął piać. Sędzia pobiegł do szubienicy, powstrzymał egzekucję, pielgrzyma wypuszczono, a kogut został ludowym bohaterem i symbolem Barcelos.

 

kogut z Barcelos

 

Poszwendaliśmy się trochę po mieście, zajrzeliśmy na miejscowy bazar. Co tu jeszcze zobaczyć, jeśli zatrzymacie się na dłużej? Na to pytanie nie potrafimy Wam odpowiedzieć, bo raczej nie zwiedzamy muzeów i wnętrz katedr, wolimy chłonąć klimat miejsca i próbować lokalnych dań. Na jedzenie było jeszcze za wcześnie, ruszyliśmy więc do Viana do Castelo. Urocze miasto, w którym można podziwiać architekturę z XVI w. i pospacerować. Miasto znane jest z tzw. serca z Viana (coração de Viana), które często pojawia się w formie biżuterii, ale też zdobi regionalną architekturę. Motyw wywodzi się z tradycji chrześcijańskiej i odnosi do serca Jezusa. Jest jednym z bardziej rozpoznawalnych symboli Portugalii. W Viana do Castelo zjedliśmy obiad w lokalnej restauracji – małe małże (amêijoas) gotowane w winie z cebulą i kolendrą, duszona wołowina, żeberka z ziemniakami, pudding ryżowy na deser. Za obiad z wodą i kawą zapłaciliśmy ok. 40 euro (170 zł).

 

Przystanek w Vigo

Z Viana do Castelo ruszyliśmy w stronę Galicji, do Vigo. Zatrzymaliśmy się w hotelu Occidental. Nowoczesny i wygodny. Ze względu na świąteczny czas droższy niż zazwyczaj (830 zł za nocleg ze śniadaniem dla 3 osób). Przy rezerwacji hoteli zwróćcie uwagę na dostępność parkingu. Hotele w miastach mają często niewiele miejsc parkingowych. Są w ofercie, a podczas meldunku okazuje się, że parking podziemny jest zapełniony. Nie ma powodu do stresu (zazwyczaj), bo hotele mają podpisane umowy z pobliskimi galeriami handlowymi, w których możecie zaparkować. Wieczorem zrobiliśmy długi spacer po mieście. W centrum było gwarno i tłoczno. Sobotni wieczór, i to jeszcze przed świętami, to czas zabawy, festynów na Porta del Sol – głównym Placu miasta, festiwalu craftowego piwa przy porcie. Żałuję, że nie zostaliśmy dłużej i nie pozwiedzaliśmy następnego dnia rano, kiedy miasto było puste i ciche. Na kolację zjedliśmy tapas – sery,  wędliny, pieczywo, wypiliśmy piwo i wodę (koszt ok. 40 euro – 170 zł).

 

tapas vigo

 

Zaplanowaliśmy kolejny dzień i zarezerwowaliśmy nocleg, żeby nie robić tego podczas jazdy samochodem. Patrzenie się w telefon odbiera dużo przyjemności z podróży i nie pozwala cieszyć się widokami. Jeśli wybierzecie się w te strony między początkiem czerwca a końcem września, będziecie mogli popłynąć na wyspy Archipelagu Cies (Islas Cies), który wchodzi w skład Parku Narodowego Atlantyckich Wysp Galicji. W starożytności Rzymianie nazywali Wyspy Cies „Wyspami bogów”, teraz określa się je jako „hiszpańskie Karaiby”. Dziennie na wyspach może przebywać tylko 2200 turystów, więc konieczna jest rezerwacja miejsca na promie z dużym wyprzedzeniem. Na Wyspy Cies dostaniecie się z Vigo oraz miejscowości Baiona.

Dzień trzeci. Galicja – Pontevedra, plaża La Lanzada, o Grove, Santiago de Compostela, Cee

Trzeci dzień naszej wycieczki. Opisujemy to wszystko, patrząc na zdjęcia i nie mieści nam się w głowach, jak jednego dnia mogliśmy tak wiele zobaczyć i doświadczyć tylu miejsc. A co dziwniejsze, na koniec dnia w ogóle nie czuliśmy zmęczenia.

Po 11 ruszyliśmy z Vigo do Pontevedra. To tylko 29 km. Parking podziemny znajduje się zaraz po wjeździe do miasta, wszystko jest dobrze oznakowane. Starówkę zwiedza się pieszo. Cudowne miejsce od pierwszego wejrzenia. Nie chodzi tylko o architekturę – słynne szklane balkony, barokowe sanktuarium Matki Boskiej Pielgrzymującej czy ruiny klasztoru Santo Domingo z XIV/XV w., ale o klimat. Tu jest jednocześnie gwarno, a spokojnie. Trudno to oddać słowami. Chłonęliśmy każdą sekundę, siedząc w barze Kamelia na Praza da Estrela, pijąc wodę (albo piwo – to dotyczy jedynie pilota kierowcy:), bo okazało się, że nie mają w ofercie kawy, i jedząc znakomitą tortillę de patatas na kromkach bagietki (tej przekąski nawet nie zamawialiśmy, zostaliśmy ugoszczeni, a kiedy zjedliśmy, kelner przyniósł nam kolejny talerz).

 

 

Z Pontevedra ruszyliśmy dalej. W planach były plaże w Combarro i Sanxenxo, o których piszą dużo dobrego, ale nie mieliśmy szans zaparkować (wszak to wielkanocna niedziela), więc pojechaliśmy dalej, w kierunku o Grove.

Po drodze zjechaliśmy na plażę La Lanzada (Praia da Lanzada).

la lanzada ocean

 

Tego przystanku nie było w naszych planach, plażę zobaczyliśmy z drogi prowadzącej do o Grove (nie można jej przeoczyć, to naprawdę duża plaża). Piękna, szeroka, spokojna o tej porze roku. W sezonie raczej nie, o czym świadczy ogromny parking tuż obok.

 

plaża lanzada

Plażą doszliśmy plażą do restauracji Restaurante Arrocería A Lanzada. Mieliśmy szczęście – była otwarta. Zjedliśmy wspaniały świąteczny obiad – świeże małże z pobliskiej hodowli, ośmiornice, papryki padrones (pimientos de Padrón – te papryki pochodzą właśnie z Galicji, z miejscowości Padrón, którą mijaliśmy później tego dnia podczas naszej wycieczki), sałatkę z tuńczykiem, wypiliśmy wodę, piwo i kawę (rachunek wyniósł 52 euro – 230 zł).

 

 

Wróciliśmy do samochodu i skierowaliśmy się do uroczego o Grove, które nazywane jest stolicą małży (w październiku odbywa się tutaj święto owoców morza). Wymarzyłam sobie, że popłyniemy na mini rejs po Zatoce Arousa (Ría de Arousa), żeby zobaczyć z bliska sztuczne wyspy bateas, na których hodowane są małże, ale wypadło mi z głowy, że jest niedziela i to wielkanocna.

 

o grove sieci na małże

 

Podjechaliśmy na chwilę na wysepkę Isla do Texo (Illa da Toxa, Isla de la Toja), na której znajduje się kilka luksusowych hoteli i pól golfowych. I ruszyliśmy dalej na północ, w kierunku miejscowości Cee, celu naszej podróży na dziś. Po drodze jednak postanowiliśmy zrobić przystanek w jednym z najważniejszych miejsc, jakim jest stolica Galicji – Santiago de Compostela.

Santiago de Compostela

Katedra w Santiago de Compostela (miejsce spoczynku św. Jakuba) to cel pielgrzymki osób podążających Drogą św. Jakuba, zwaną też Camino de Santiago. Nie ma jednej określonej trasy, uczestnicy mogą tu dotrzeć jednym z wielu szlaków. Drogi do Santiago oznaczone są muszlami św. Jakuba i żółtymi strzałkami. To właśnie muszla przegrzebka jest jednym z symboli pielgrzymki i pielgrzymów do Santiago de Compostela.

 

muszla camino de santiago

 

Ktoś mógłby powiedzieć o Santiago de Compostela, że to pełne turystów i przereklamowane miejsce kultu, rozsławione przez literaturę Paulo Coelho. Od kilku znajomych sceptyków słyszeliśmy, że to nic nadzwyczajnego, ale w naszych naturach leży samodzielne doświadczanie, więc czyjś brak zachwytu tylko nas nakręca. Fakt, że wjazd do miasta od strony autostardy nie robi wrażenia (nie wyobrażaliśmy sobie też, że Santiago jest tak rozległe), ale jak znaleźliśmy miejsce do parkowania (nie było z tym problemu, kierujcie się od razu na oznaczone, płatne parkingi) i ruszyliśmy na piechotę średniowiecznymi uliczkami, poczuliśmy niezwykłą energię Santiago de Compostela.

 

To jest miejsce mocy, pełne siły i emocji osób, które pokonały pieszo setki kilometrów, żeby tutaj dotrzeć. Miasto magiczne, obowiązkowy przystanek w podróży po Galicji. Idealnie byłoby zatrzymać się tutaj na dłużej, przenocować i pozwiedzać o poranku, ale nasz plan tym razem tego nie obejmował. Pochodziliśmy (dbamy o to, żeby mimo wielu tylu godzin w samochodzie, przejść kilkanaście tysięcy kroków dziennie, zwiedzając i to się udaje), zjedliśmy znakomite churros, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy do Cee, z nadzieją, że dotrzemy tam zanim się ściemni.

 

 

W drodze przez Galicję będziecie mijać charakterystyczne drewniane lub murowane „domki na nóżkach”, które stoją prawie przy każdym gospodarstwie. To spichlerze zwane horreos. Przechowywano w nich jedzenie (najstarsze wzmianki o horreós pochodzą z XIII w.) i budowano na podwyższeniu, żeby uniemożliwić dostęp gryzoniom.

 

horreo Galicja

Dzień czwarty. Wybrzeże Śmierci – Costa da Morte (Costa de La Muerte)

Z Santiago udaliśmy się na zachód w kierunku Wybrzeża Śmierci – nierównego, niebezpiecznego, skalistego. Według jednej z teorii, Wybrzeże zawdzięcza swoją nazwę wrakom zatopionych w pobliżu statków. Costa da Morte stanowi zachodnią granicę Europy. Już od czasów starożytnych ludzie wierzyli, że to miejsce to Finis Terrae – koniec świata, czyli brama do zaświatów. I właśnie to, według innej terorii, tłumaczy nazwę Wybrzeża Śmierci.

 

costa da morte map

 

Udało się, dojechaliśmy do Cee przed zmrokiem i zameldowaliśmy w uroczym hotelu Oca Insua Costa da Morte, wyszliśmy na krótki wieczorny spacer. Kolację zjedliśmy w restauracji przy hotelu (otwarta do 23). Jeśli kiedyś tam zawędrujecie, polecamy. Hotelowe śniadanie było cudowne, bogate, z podanymi na zamówienie jajkami sadzonymi i najlepszą, jaką kiedykolwiek jedliśmy, ciepłą ziemniaczaną tortillą. Hotel na końcu świata z posiłkami takiej jakości, o jakiej wiele renomowanych, drogich hoteli może tylko pomarzyć i przemili, uśmiechnięci pracownicy. To właśnie o tym miejscu wspomnieliśmy na początku naszej relacji z podróży. Za nocleg dla 3 osób ze śniadaniem zapłaciliśmy 91 euro (406 zł). Z Cee wyruszyliśmy rano na Przylądek Fisterra.

 

Przylądek Fisterra (Cabo Fisterra, Cabo Finisterre)

To ostatni punkt Drogi św. Jakuba. Tutaj znajduje się słupek z muszlą i odległością 0,0 km. Koniec jednej drogi, a może początek kolejnej. Do tego legendarnego miejsca mieli dotrzeć uczniowie świętego Jakuba, żeby otrzymać pozwolenie na pochowanie ciała apostoła w Santiago. To tutaj pielgrzymi w okresie wczesnośredniowiecznych pielgrzymek palili swoje stare ubrania i buty oraz obmywali się w wodach Oceanu Atlantyckiego, co miało symbolizować oczyszczenie z grzechów.

 

plaza hawking cabo fisterra

 

 

cabo fisterra pielgrzymka

 

Dużo mieliśmy szczęścia i idealne wyczucie czasu. Dotarliśmy na kraniec świata chwilę po 10, a już o 11.30. wszystko zasnuła mgła tak gęsta, że nie było widać skał i oceanu.

 

 

Zaczęło padać, dopiliśmy kawę i ruszyliśmy dalej przez zieloną Galicję w kierunku A Coruña, zaglądając po drodze do Puerto de Malpica.

 

puerto de malpica

A Coruña

Dojechaliśmy ok. 14.30., zaparkowaliśmy na parkingu podziemnym w samym centrum, tuż pod głównym placem miasta Praza de María Pita, na którym stoi miejski Ratusz. Spodziewaliśmy się zatłoczonego, głośnego miasta, dostaliśmy spokój, ciszę i przestrzeń. Na wielkim Placu było dosłownie kilka osób. To taki moment, kiedy naprawdę nie wiesz, co się dzieje i gdzie wszyscy zniknęli. Wspaniałe wrażenie.

 

port a coruna

 

Usiedliśmy w pierwszej knajpce w zasięgu wzroku, zgodnie z zasadą „zjeść, a potem myśleć, co dalej”. Jak wiecie, Galicja słynie z owoców morza, więc delektowaliśmy się nimi każdego dnia. Chyba najsławniejszym daniem jest ośmiornica po galicyjsku pulpo a la gallega, gotowana z przyprawami, podana z ziemniakami i mieloną papryką. Zamówiliśmy ją w Pulperia María Pita razem z małżami, tortillą i papryczkami padrón. Po obiedzie poszliśmy na lody i krótki spacer.

 

 

Potem ruszyliśmy na wschód w kierunku miejscowości Cadeira, o której przeczytaliśmy w przewodniku, że jest jedną z najpiękniejszych wiosek rybackich. Droga długa, w deszczu, dość męcząca, a miasteczko poza sezonem wcale nie okazało się aż tak wyjątkowe. Nie wypiliśmy nawet kawy, trwała sjesta:)

 

Cadeira Galicja

 

Gdyby nie popołudniowa pora i niesprzyjająca pogoda być może pojechalibyśmy dalej w kierunku Plaży Katedr, ale postanowiliśmy zawrócić w stronę A Coruña, bo następnego dnia wracaliśmy do Portugalii. Na nocleg zatrzymaliśmy się w mieście Sada. Ogromny pokój ze śniadaniem w hotelu Alda Sada Marina 87 euro (390 zł).   

 

Przejdź do drugiej części felietonu Galicja i północna Portugalia.

Podczas naszej wycieczki korzystaliśmy z tradycyjnych (książkowych) przewodników:

„Porto i okolice”, K. Gierak, S. Adamczak, K. Firlej-Adamczak, Wyd. Pascal, 2017

„Hiszpania”, A. Drouve, Wyd. Euro Pilot Sp. z o.o., 2017

Udostępnij:

Facebook
Twitter
Pinterest
Email
Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Polecam także

Dołącz do nas
Zapisz się do newslettera i otrzymaj darmowy eBook
Zapisz się na newsletter